wtorek, 18 października 2016

Karakter

ADRES: Brzozowa 17, Kraków
KUCHNIA: polska, europejska
ZAKRES CEN DAŃ GŁÓWNYCH: 21-43PLN
W INTERNECIE: facebook










W kulinarnym sercu Kazimierza, nieopodal pełnej pysznych miejsc Miodowej odbyło się niedawno najgłośniejsze otwarcie tego roku. Karakter stał się modny jeszcze przed pierwszym nakarmionym gościem, a wszystko za sprawą swojego starszego brata - znanego i lubianego Zazie Bistro. W Karakterze rządzi bowiem ten sam szef podziwiany przez wielu amatorów nowoczesnej gastronomii - Daniel Myśliwiec. Dodatkowym argumentem przemawiającym za bliższym zainteresowaniem się tym miejscem jest karta win, której autorem jest Kuba Janicki. Sommelier często bywa w lokalu i osobiście pomaga przy wyborze odpowiedniego trunku. 

Nowoczesny, minimalistyczny wystrój jak najbardziej przypadł nam do gustu. Kontrastujące kolory, geometryczne formy i ciepłe światło tworzą efekt wyważonej, niepompatycznej elegancji i otwartej, świeżej przestrzeni. Warto zwrócić uwagę na ściany obwieszone grafikami autorstwa Piotra Kalińskiego. Są to jedyne i jak najbardziej wystarczające ozdobniki.

Karta rzeczywiście jest synonimem kulinarnej kontrowersji i nie każdy będzie z niej zadowolony. Wegetarianin nie znajdzie tu dla siebie ani jednego dania, ale za to fani podrobów będą wniebowzięci. Ratka wieprzowa, krem z wędzonej słoniny, czy domowa konserwa to tylko kilka z przystawek. Wśród dań głównych również królują mięsiwa, między innymi stek rzeźnika, rib eye, boczek z kaszanką. Potrawom serwowanym z pieczywem poświęcono osobną sekcję. Są burgery, serca drobiowe, czy tost z ozorem. Dalej mamy mule w kilku ciekawych odsłonach, na przykład z żurkiem i kiełbasą. O smażonym foie gras wśród deserów słyszał już chyba cały Kraków. Tak, taki deser faktycznie znajduje się w karcie. 
Menu spodobało nam się bardzo. Jako eksploratorzy jedzenia zawsze kibicujemy odważnej, nowej kuchni i mieliśmy ochotę spróbować większości z karty (szkoda, że nie ma opcji zamówienia wszystkiego po troszkę w formie menu degustacyjnego).

Karta win również zaskakuje rzadkimi etykietami. Mnóstwo natury, win biodynamicznych, a każdą pozycję można zamawiać na kieliszki oraz spróbować przed zamówieniem. Są nawet wina pomarańczowe. Trafiliśmy akurat na czas zmian w karcie win, dlatego sporo butelek było tego dnia niedostępnych. Z tego co pozostało udało nam się wybrać świetne, austryjackie, czerwone Meinklang (70PLN za butelkę) z regionu Neusiedlersee.

Nie było łatwo zdecydować co zjemy tego wieczoru. Na początek postawiłam na surową polędwicę końską z kremem pomarańczowym, żółtkiem, słoniną i bagietką pszenną ze szpikiem (21PLN). Danie nie zachwycało prezencją, ale chyba w Karakterze tak właśnie ma to wyglądać i na talerzach nie należy doszukiwać się elegancji. Konina była świetnej jakości - grubo krojone mięso trafiło w mój gust, a ożywione musem pomarańczowym smakowało mi wybitnie. W pozytywnym odbiorze pomogło również klasyczne, perfekcyjne żółtko confit. Świeża, chrupiąca bagietka to zawsze dobry dodatek do surowego mięsa, ale w tym daniu wolałabym ją bez szpiku. Plasterek delikatnej słoniny na mięsie w zupełności by wystarczył zwłaszcza, że jeszcze talerz skropiony był oliwą. Mięso z musem pomarańczowym zachwyciło, ale ilość tłuszczu w dodatkach nieco mnie przerosła (mimo to, że nie jestem typem konsumenta stroniącego od tłustych potraw).

Towarzysz kolacji próbował bisque ze skorupiaków i kiełbasy z mangalicy z krewetkami i pulpetem chlebowym z białą kiełbasą (24PLN). Tutaj z prezentacją było już lepiej dzięki krewetkom podanym z głowami, które na talerzu zawsze robią dobre wrażenie. Były jednak pozbawione skorup, więc wygodne w jedzeniu. Zupa treściwa, gęsta, mięsno-morska nie miała nic wspólnego z mdławymi kremikami. Wzbogadzona jędrnymi krewetkami i świetną kiełbasą z węgierskiej świnki zaskoczyła połączeniem nietypowego mięsa z owocami morza. To surf and turf bezsprzecznie się udało. Do bisque podano świeżą pajdę pieczywa dzięki czemu tę treściwą zupę spokojnie można by było zaliczyć nawet do dań głównych.

Po bogatych przystawkach skurczyło się miejsce na dania główne, które niebawem pojawiły się przed nami i również nie były to skromne talerze.
Ja zdecydowałam się na mój pierwszy raz z grasicą, tutaj w towarzystwie ravioli z tłuczonym groszkiem i miętą, z kurkami i peklowanym polikiem wołowym (29PLN). I już wiem, że z grasicą się nie polubimy - jej miękka, skrzepowata konsystencja to zdecydowanie nie moja bajka. Za to peklowane policzki mimo, że jadałam miększe były bardzo dobre, podobnie jak rześki, zielony farsz w ravioli. Zarówno kurkom, jak i ciastu pierożków zabrakło trochę subtelności. Odsuwając na bok osobiste preferencje a'propos grasicy i tak musiałam uznać to danie za nieudane kompozycyjnie - miękkie podroby z miękkim ravioli, a wszystko utopione w ogromnej ilości tłuszczu i raczej pozbawione przypraw... Za ciężko, za mdło. Brakowało kontrapunktu. Nie dałam rady dokończyć mojej porcji, chociaż zdarza mi się to niezwykle rzadko. Może gdyby grasicę przygotowano z jakimś chrupkim kontrastem i o niej samej pomyślałabym cieplej.

Drugie danie główne to burger z wołowiny i koniny z kremem z topinamburu, z pieczonym boczkiem, słoniną, cebulą, sosem pomarańczowym z tymiankiem i chilli i cheddarem (26PLN). Tym razem kompozycja była udana i ciekawa. Mimo, że to tylko burger pojawiły się smaczki w postaci niezwykłego sosu, czy kremu z topinamburu dzięki czemu całość miała nieco orientalny sznyt. Frytki i bułka były zupełnie poprawne. Kilka zarzutów padło jednak w kierunku wkładki mięsnej. Nikt nie pytał o stopień wysmażenia, spodziewaliśmy się więc medium rare, jak to w prawdziwych burgerach bywa. Niestety, otrzymaliśmy mięso za suche, typowe medium well done. Wielka szkoda, bo to mięso miało potencjał w swojej wysokiej jakości i brak soczystości prawie je zamordował. Jedzący, podobnie jak ja w przypadku grasicy narzekał jeszcze na zupełnie niepotrzebne pokłady tłuszczu. Oprócz ciężkiej wołowiny i koniny w bułce był boczek i solidny plaster słoniny. Również bułka wewnątrz ociekała tłuszczem. To danie to prawdziwy, kulinarny heavy metal i po kilku pierwszych kęsach było już jedzone 'na siłę'.

Mimo, że po czterech charakternych daniach czuliśmy dosłowny przesyt, uparłam się jeszcze na deser. Zamówiliśmy najlżejszy z możliwych - krem z białego wina z solonym karmelem i owocami (13PLN). Świeżutkie owoce (truskawki, maliny, granat) i genialnie przygotowany słony karmel gryzły się trochę z cierpkim, gorzkawym kremem. Owszem, ten deser pasował do całej kontrowersyjnej konwencji, ale w nasze gusta nie trafił przez brak kremowej subtelności i słodyczy.

Po tej kolacji nie byłam w stanie wyrobić sobie jednoznacznej opinii na temat Karakteru. Lubię i zazwyczaj rozumiem nowoczesną, odważną, a nawet ordynarną kuchnię, ale ta trochę mnie przerosła. Długie godziny po kolacji czuliśmy się źle, ciężko przejedzeni niezdrowym tłuszczem. Sądzę, że nie tylko tłuste składniki miały w tym swój udział, ale także ilość podawanego jedzenia.
Kilka dni po wizycie postanowiłam wybrać się do Karakteru jeszcze raz, by ostatecznie rozprawić się z tą kuchnią, w której bardzo bym chciała znaleźć nie tylko szok, ale także podziw.

Tym razem postawiłam na lunch, który od niedawna znajduje się w ofercie lokalu. Z kilku możliwych opcji wybrałam zupę dnia (krem z pomidorów i papryki), mule w zielonym curry i deser (krem słonecznikowy). Za taki trzydaniowy obiad zapłacimy 32PLN.
Zupa była pyszna; delikatny, słodko-kwaśny krem skutecznie rozgrzewał w ten zimny dzień, po równo czuć było paprykę i pomidory. 
Mule jak najbardziej poprawne i miękkie, ale od zielonego sosu curry wymagam zdecydowanie więcej tajskiej pikanterii. Ten był wyjątkowo delikatny - jak dla mnie zbyt subtelny, ale na szczęście nie mdły. Dominowały w nim słone i słodkie nuty. Do dania podano świeżutkie, chrupiące pieczywo. Do mojej porcji mam jeden poważny zarzut techniczny: kilka muszli rozbiło się na drobne kawałki, które ukryły się w sosie. Trzeba było wyostrzyć uważność przy jedzeniu, by nie połknąć ostrej skorupy. Ani to wygodne, ani profesjonalne... Zdecydowanie nie powinno się wydarzyć.
Krem słonecznikowy miał nienaganną, gęstą, klarowną konsystencję i... dziwny smak. Wreszcie słodki deser z porcją świeżych owoców miał dominujący posmak słonecznika. A słodki słonecznik to praktycznie oksymoron. Nie jest to deser, który chciałabym zamówić drugi raz. 

Podczas pierwszej wizyty obsługujący nas Kelner chętnie doradzał (również przy wyborze wina - pan dał nam spróbować kilka etykiet i o każdej potrafił powiedzieć kilka słów), był uprzejmy, a dania podawano szybko. Czuliśmy nienachalne zainteresowanie i poświęcono nam odpowiednią ilość uwagi. 
Za drugim razem również uprzejmości nie zabrakło, ale dało się zauważyć opieszałość mimo niewielkiego ruchu. Lunch miał być szybki, a trwał ponad godzinę - na podanie poszczególnych dań musiałam czekać nienaturalnie długo. 
Domeną załogi Karakteru jest młodość, uśmiech i nienaganna kultura osobista, ale nad kelnerską techniką i prezencją muszą jednak trochę popracować. Rzuca się w oczy brak kelnerskiego dress code'u, każdy pracownik ubrany jest zupełnie prywatnie. Nie wymagam rzecz jasna krochmalonych koszul i lakierek, ale dobrze by było odróżniać obsługę od przypadkowych ludzi.

Kuchnia w Karakterze niewątpliwie jest oryginalna, jedyna w swoim rodzaju, nieoczywista i autorska. Na swój sposób jest fenomenem, ale... nie wzbudza zachwytu, nie jest kulinarnym dziełem sztuki, momentami wręcz przeciwnie. I może właśnie o to tutaj chodzi? Jedno jest pewne: kolacja w tym miejscu zostaje w pamięci na długo i lokalowi nie można zarzucić nudy i konformizmu pod żadnym względem. Na razie zbyt żywe są wspomnienia o złym samopoczuciu po sutej w tłuszcz kolacji, ale myślę, że do Karakteru coś nas jeszcze kiedyś przyciągnie. Chociażby świetne wino.

JEDZENIE: 6/10
OBSŁUGA: 7,5/10
CENY: 8/10
WYSTRÓJ: 7/10

Ocena ogólna: 6/10











Magda






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz