poniedziałek, 25 września 2017

Biała Róża

ADRES: Straszewskiego 16, Kraków
KUCHNIA: polska, fine dining
ZAKRES CEN DAŃ GŁÓWNYCH: 32-74PLN
W INTERNECIE: facebook | www









W Krakowie fine dining ma się całkiem dobrze, ale wciąż jest go mało. Ten ekskluzywny nurt w gastronomii jest trudny i potrzebuje niemałego wysiłku restauratorów, aby nie skończyło się groteską. Właśnie w temacie fine diningu Białą Różę polecano nam często. I korzystając z naszej prywatnej okazji specjalnej tych poleceń posłuchaliśmy.

Mimo, iż restauracja znajduje się w samym sercu Krakowa jest lekko schowana w spokojnym podwórzu nieopodal Filharmonii. Nie ma więc głośnych tłumów turystów, wielkomiejskich dźwięków ulicy. I już od progu zachwyca bardzo przyjemną atmosferą, idealną na romantyczną randkę, czy wyjątkową okoliczność. Jest bardzo elegancko, ale bez przerysowanego patosu. W wystroju widać staropolskie inspiracje w postaci na przykład wielkiego kredensu z piękną zastawą w środku. Klimatu dodają czarno-białe zdjęcia starego Krakowa i przygaszone, ciepłe światło. Oprócz tradycyjnych stolików można wybrać nieco intymniejsze miejsce w loży, na wygodnych kanapach. W tym wnętrzu udało się zachować potrzebną równowagę, której często brakuje restauracjom z wyższej półki, gdzie elegancja mylona jest ze sterylnością.

Za kuchnię odpowiedzialny jest młody i ambitny szef Łukasz Cichy, który w swoim menu hołduje galicyjskiej tradycji. Jest to selekcja czystych, polskich smaków bez fusion eksperymentów. Ukłon w stronę skarbów regionu, swoisty miks tradycji z nowoczesnością. Wśród przystawek między innymi wędzona słonina złotnicka z podgrzybkiem i lodami chrzanowymi lub deska polskich serów zagrodowych. Dania główne: okoń jeziorny z kaszą krakowską, szpinakiem, brokułami i sosem rakowym lub pierś z kaczki z agrestem, kluskami leniwymi, selerem i kalarepą. Są też pierogi, gołąbki, kapłon i schab. Na deser owoce zapiekane pod koglem moglem z lodami jeżynowymi, a dla łasuchów selekcja słodkości.
Taka kuchnia nie może obyć się bez dobrego wina i w tym temacie Biała Róża proponuje kartę imponującą zarówno jeśli chodzi o ilość, jak i jakość. Plus za bardzo duży wybór win regionalnych z niedalekich winnic (Goja, Modła, Miłosz, Jakubów i inne), sporo opcji na kieliszki. My zdecydowaliśmy się na sprawdzoną już wcześniej butelkę Cuvee ze Srebrnej Góry (80PLN). To biały, lekki pewniak, który skomponuje się praktycznie z każdym daniem.

Przeglądając już wcześniej menu na stronie internetowej regionalne kompozycje szefa kuchni zainteresowały mnie tak bardzo, że jedynym słusznym wyborem było menu degustacyjne (140PLN, 6 dań). To idealna opcja, by poznać przekrój możliwości i kunszt kucharza nie ograniczając się do jednego czy dwóch pozycji z tak ciekawej karty. Cała kolacja była czymś na kształt niespodzianki (nie wiedzieliśmy wcześniej z jakich dań będzie się składać), o talerzach opowiadano nam dopiero gdy były przed nami.
Na początek podano domowe pieczywo (bardzo delikatne, wręcz kruche) i powitalny poczęstunek na jeden kęs - pasztet kaczy (kremowy w konsystencji, wyraźny w smaku) z chrupką grzanką. I już po tym amuse bouche wiedzieliśmy, że będzie dziś dobrze!
Pierwszą z wielkiej szóstki była przystawka zimna, czyli niezawodny, delikatny pstrąg ojcowski lekko podwędzany podany bez skórki. Ta nasza małopolska perełka rzek jest coraz częściej doceniana w wysokiej kuchni. W towarzystwie nienachalnych dodatków: kalafiora pod dwiema postaciami (chrupkie mini-główki i wyjątkowo aksamitne puree), marynowanej papryki i uroczych ogórków baby z pstrąga udało się wydobyć to co najlepsze. Całość skroplono zbalansowaną oliwą koprową.
Głównym elementem przystawki drugiej (ciepłej) były policzki wołowe, które już jakiś czas temu wróciły do kuchennych łask. Lubimy to charakterystyczne w smaku mięso, którego przygotowanie do najprostszych nie należy. Tutaj rzecz jasna wszystko się udało, rozpływało w ustach tak jak powinno to robić mięso z wyraźnymi włóknami. Do policzków dobrano lekkie, niegorzkie puree z selera, idealne żółtko-mus gotowane w 58 stopniach, rydze i cierpką, dobrze kontrastującą pianę z cydru. W tym daniu było wszystko na miejscu i na czasie - świetny wstęp do polskiej jesieni.
O zupę prawie się pokłóciliśmy :) Towarzysz kolacji był nią zachwycony, ja natomiast chyba nie zrozumiałam tej koncepcji. Słodkie, nieco mdłe lody bazyliowe zalano gęstym i treściwym kremem z borowików. O ile sam krem - poezja, znów jesień w pełnej krasie na talerzu tak lody zniszczyły mi to danie. Nie pasowały mi tu w ogóle, gryzły się z grzybami. Ale w tej opinii byłam sama, bo drugi jedzący zakochał się w niekonwencjonalnym połączeniu od pierwszej łyżki. To dobrze jak kuchnia prowokuje i budzi emocje.
Przed daniem głównym podano intermezzo - praktyczny przerywnik służący nie tylko do smakowania, ale też do oczyszczenia kubków przed dalszą częścią kulinarnego spektaklu. Trafił się sorbet jeżynowy z kruszonką ze słodkich orzechów obficie polany polską wódką dereniówką. Cierpki, mocny smak alkoholu z owocami leśnymi był w tym momencie kolacji jak najbardziej potrzebny i tajemniczo zapowiadał to, co miało jeszcze pojawić się przed nami.
Danie główne było niekwestionowanie najmocniejszą pozycją z całego menu i tym razem byliśmy co do tego zgodni. To była inspiracja lasem, polską wsią, porą roku. Niby proste, ale skomponowane w sposób ujmujący. Gwiazdę talerza - ultradelikatny, krwisty comber jagnięcy udekorowano mchem pietruszkowym. Zgrabnie wykrojona pieczeń z królika uwodziła podniebienie aromatem. Wariacja na temat ziemniaka spodobała mi się bardzo. Był w formie trufli chrupiącej na zewnątrz, z gęstym kremem ziemniaczanym w środku (w smaku przypominał troszkę tradycyjne puree, a troszkę kluski śląskie). Do tego urocza słodko-kwaśna kulka z marchewki marynowanej w occie winnym. Wszystkie te elementy ułożono na słodkawym, również genialnym puree z czerwonej cebuli i oblano sowicie sosem z czerwonego wina. Było to spójne i przemyślane danie dowodzące, że mamy do czynienia z naprawdę dobrym warsztatem.
Deser ostudził emocje. Mieszanka słodkich różności - truskawkowy makaronik, musy owocowe, lody śmietankowe, bezy, kremy. Dużo elementów, ale żaden nie prowadził tego dania. Jestem trudnym odbiorcą deserów, bo na ogół za słodyczami nie przepadam i być może dlatego ten był dla mnie niemal obojętny. W pamięć zapadł mi tylko konkretny, kwaśny mus z marakui, ale reszta przeszła bez echa i słabo skleiła mi się z resztą naprawdę udanej kolacji.

Jeszcze przed wizytą w restauracji pojawił się mały zgrzyt związany z rezerwacją stolika. Ku wielkiemu zdziwieniu (bo dobrze wiemy, że restauracje wyższej klasy nie są tłumnie odwiedzane na co dzień, a główna sala Białej Róży może pomieścić aż 100 gości) okazało się, że nie ma wolnych miejsc w kilku proponowanych przez nas terminach w środku tygodnia. Udało się dopiero zrobić rezerwacje z dwutygodniowym wyprzedzeniem, ale zostaliśmy przy tym uprzedzeni, że już zarezerwowanych jest około 50 miejsc i że to może przeszkadzać. Nam jednak nie przeszkadzało i zgodziliśmy się na ten odleglejszy od naszych wstępnych planów termin. No i jak się okazało podczas wizyty oprócz nas w restauracji były jeszcze tylko dwie pary (w tym tylko jedna z rezerwacji). Czyżby nagle prawie 50 osób odwołało rezerwacje? Dziwne. Mieliśmy wrażenie, że ktoś po prostu chciał nas przez ten telefon zniechęcić do przyjścia. Bardzo dziwne.
Za to na miejscu doświadczyliśmy profesjonalnego serwisu z prawdziwego zdarzenia. Wreszcie! Bo nie od dziś wiadomo, że w mieście jest z tym problem. Zajmująca się nami kelnerka posiadała imponującą wiedzę o winach i chętnie się nią dzieliła, opowiadała o daniach, była czujna i zawsze w gotowości. Rozmowna, ale nie nachalna. Wysokiej kultury, ale bez przysłowiowego kija w tylnej części ciała :) Bo powiedzmy sobie szczerze - zbyt drętwi kelnerzy potrafią skutecznie popsuć wieczór i nawet przyćmić dobre jedzenie. Tutaj czuliśmy się bardzo komfortowo i tak to powinno wyglądać wszędzie.

Wieczór w Białej Róży był bardzo udany. Kolacja degustacyjna wywołała emocje, dopieściła zmysły. Z większością pomysłów szefa kuchni jak najbardziej się zgadzam i szanuję jego podejście do produktu regionalnego, sezonowych darów natury, do kulinarnego dziedzictwa Krakowa i okolic. Biała Róża nie podąża za modą na szalone eksperymenty, idzie jasno wytyczonym przez polską kuchnię torem prezentując to co mamy najlepsze w wersji stonowanie unowocześnionej. To perełka, którą warto mieć w mieście szczególnie na specjalne okazje.

JEDZENIE: 9/10
OBSŁUGA: 9/10
WYSTRÓJ: 8,5/10
CENY: 8/10

Ocena ogólna: 9/10









xoxo
Magda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz