poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Big Mango

ADRES: Bronowicka 23, Kraków
KUCHNIA: tajska
ZAKRES CEN DAŃ GŁÓWNYCH: 27-50PLN
W INTERNECIE: facebook | www










Trochę bałam się wizyty w Big Mango, ponieważ nie lubię kiedy moja ukochana tajska kuchnia jest nieudolnie podrabiana i jest tajską tylko z nazwy. Bo takich 'tajsko/wietnamsko/chińskich' knajp z kilogramem glutaminianu sodu w każdym daniu to mamy na pęczki. Po sprawdzeniu menu i opinii zapowiadało się jednak nieźle, tzn. wreszcie prawdziwie. Ekipa Big Mango zapewnia w internecie, że gotują jak w Bangkoku na ulicach. Wiadomo, że musiałam tam pójść, bo do najlepszego street food'u na świecie bardzo mi tęskno.

Jest otwarta kuchnia i piękne zapachy unoszą się już od progu. Ale na tym azjatycki klimat się kończy. Wnętrze bardziej przypomina zwykłe, osiedlowe bistro minimalistyczne aż za bardzo. Szczególnie minimalistyczny jest ogródek (a szkoda, bo znajduje się on w spokojnym, osiedlowym podwórzu i można by tu wyczarować naprawdę urokliwy kącik). Stoły i krzesła z najgorszej jakości lekkiego plastiku, taka prowizorka dla działkowiczów... Ani to ładne, ani wygodne. Szkoda!

Urody zabrakło również karcie w starym stylu, w grubej oprawie z wyświechtanymi koszulkami na kartki. W środku mamy wielkie zdjęcie każdego z dań i dość dokładny opis składników. Nie da się przeoczyć cen, które nawet jak na Kraków/egzotyczną kuchnię są bardzo wysokie. Poza tym to w końcu osiedlowa knajpka z plastikowymi stolikami, a nie restauracja w centrum... Sama często gotuję w domu po tajsku i zdobywam oryginalne składniki więc wiem, że nie są one zabójczo drogie.
Karta raczej krótka zawiera naprawdę kuszące pozycje dla każdego miłośnika tradycyjnej kuchni tajskiej. Kilka rodzajów zupy tom yum, curry zielone i czerwone, krewetki, smażone makarony, ryż z ananasem, lody kokosowe. Są też tajskie napoje.

Zamówiliśmy jedną zupę tom kha z pieczarkami (40PLN) na pół, ponieważ według karty i kelnerki miała być to duża porcja obiadowa. I nie, nie było to z całą pewnością deklarowane 550g (no, chyba, że łącznie z ciężką misą). Ot, normalny talerz zupy. Za czterdzieści złotych polskich... Wersja wege, bez ryżu/makaronu. Na szczęście zupa była przepyszna. Na mleku kokosowym, lekka, z całą gamą składników prosto z Tajlandii (galangal, trawa cytrynowa, liście limonki). Jak na oryginalną tom kha (w której dominować ma słodycz kokosa) trochę za bardzo przypominała tom yum przez mocno wyczuwalny kwaśno-pikantny aromat, ale i tak była to mistrzowska zupa tajska, którą od dawna marzyło mi się zjeść w Krakowie.
Dalej pad kra-prao z kurczakiem (32PLN + makaron ryżowy 5PLN + jajko 4PLN), czyli danie z tajskiej bazylii, chilli, czosnku, cebuli, ogórka i sosów (lekki sojowy, ostrygowy, rybny) smażone w woku. Wszystko doskonałe! Aromat bazylii wiódł tu prym, mięso soczyste i przesiąknięte gamą smaków, każdym z osobna i wszystkimi naraz. Po prostu Tajlandia na talerzu.
I jeszcze smażony szpinak wodny z krewetkami królewskimi (36PLN + ryż 4PLN). Bardzo przyjemne, lekkie i proste danie idealne na upały. Wszystko oczywiście w całej masie przypraw i sosów z mocnym czosnkiem i rybnym aromatem. Na krewetkach absolutnie się nie zawiodłam. Świeże, miękkie, jędrne i całe szczęście poprawnie obrane, więc jedzenie ich nie sprawiało kłopotów, ale samą przyjemność.
Oczywiście nie mogliśmy wyjść bez najlepszego na świecie deseru, który z tego co mi wiadomo w naszym mieście serwuje tylko Big Mango. Chodzi oczywiście o klejący ryż z mango (25PLN). To było dokładnie to! Słodziutki ryż zamarynowany w mleku kokosowym i liściach pandanu, z sosem ze słodkiego mleczka i bardzo dojrzałym mango...  Cudownie!
Wszystkie potrawy podano na bardzo ładnych misko-talerzach, prezencja jedzenia również niczego sobie. Stanowiło to niezły kontrast do brudnego szkła, starych słoików ze sztućcami i tych nieszczęsnych 'stolików'.
Piliśmy tajską lemoniadę z trawy cytrynowej z pandanem i limonką (14PLN). Bardzo słodki, ale też bardzo orzeźwiający napój.

Z obsługą w tym miejscu jest naprawdę niedobrze. Początek jeszcze jakoś poszedł (pani bardzo rozmowna, doradzała), ale na tym koniec dobrych rzeczy. Pod koniec domówiliśmy jeszcze deser z prośbą o zapakowanie na wynos, przy okazji prosząc o rachunek. Czas mijał, zapakowany ryż podrzucił nam do stolika kucharz, a my dalej siedzieliśmy przed pustymi talerzami w oczekiwaniu na jakiś ruch ze strony obsługi. Przecież nigdzie nie ma informacji, że płaci się przy barze i samemu odnosi naczynia... Oprócz naszego zajęty był jeszcze jeden stolik, więc o dużym ruchu nie było mowy (swoją drogą tamci państwo zjedli jeszcze wcześniej niż my i również nie doczekali się reakcji). No i w końcu słyszymy z wnętrza lokalu głośne i wyraźne, tu cytat: ale mi się nie chce posprzątać tych talerzy! Szok, niedowierzanie, ale czekamy jeszcze 5 minut, bo może pani się jednak zachce. Niestety, nic z tych rzeczy. Wstaliśmy, zapłaciliśmy przy barze. Podobnie para z sąsiedniego stolika. Jednak samoobsługa. Dodatkowo przy wydawaniu rachunku kelnerka dopytywała nas co my w ogóle zamówiliśmy.

W Big Mango zjedliśmy pyszny, prawdziwy tajski obiad i z jakością jedzenia nie można tu dyskutować, ale mimo wszystko wyszliśmy rozczarowani. Rzadko narzekam na ceny. Mało tego, nawet lubię płacić sowicie za porządne jedzenie podawane w ładnym miejscu przez obsługę, której się chce. Tu zgadzał się tylko jeden aspekt, reszta poległa. Nie było ani miło ani ładnie przy tym rozchwianym, ohydnym stoliku. Zachowanie kelnerki spowodowało, że czuliśmy się tam kulą u nogi, przeszkadzajką. Nie chcemy bywać tam, gdzie nas nie chcą. Szkoda!

JEDZENIE: 10/10
OBSŁUGA: 2/10
WYSTRÓJ: 3/10
CENY: 3,5/10

Ocena ogólna: 5/10






xoxo
Magda

1 komentarz:

  1. Ostatnio się tam trochę poprawiło pod kątem wystroju ;)

    OdpowiedzUsuń