poniedziałek, 3 grudnia 2018

KOKU Sushi

ADRES: Świętokrzyska 8, Kraków
KUCHNIA: japońska, sushi
ZAKRES CEN ZESTAWÓW: 26-196PLN
W INTERNECIE: facebook | www











Z sushi tak to już jest, że najlepiej smakuje w domu. Sprawdziliśmy zatem kolejną opcję dostawy tego japońskiego przysmaku i tym razem padło na ogólnopolską sieciówkę KOKU Sushi.

Sushi dotarło do nas o umówionej godzinie, bardzo łatwo można je zamówić przez internet lub telefonicznie. Strona www jest czytelna, a obsługa miła, czyli technicznie wszystko w najlepszym porządku.

W menu oprócz pojedynczych rolek i zestawów są baozi, zupy i przekąski oraz kilka deserów. Jako swoją wizytówkę KOKU uznaje rolki premium podawane w ośmiu kawałkach (na przykład uramaki z tuńczykiem, krewetką w tempurze, mango, serkiem, rzodkwią, tykwą, schichimi togarashi, sosem ostrygowym, szczypiorkiem i smażonym lotosem).

Przetestowaliśmy dwa zestawy, które teoretycznie powinny nakarmić 4 osoby. Nas było troje, a sushi zniknęło szybko i pozostawiło mały niedosyt, więc to jednak za mało. Przelicznik zestawów na osoby nie wypadł zatem najlepiej. Przyczepię się też do ogólnej estetyki i pakowania na wynos. Pudełka były zdecydowanie za małe i za ciasne, przez co niektóre rolki zgniotły się. Kawałki były też widocznie nierówne - niektóre bardzo cienkie, inne zbyt duże i szerokie. Niby szczegół, ale uważam, że w sushi to dość istotna kwestia. Wpływa na balans smaków i samą przyjemność jedzenia.
Zestaw Koku 9 (64PLN, 24 sztuki) to uramaki z kaczką hoisin w omlecie, uramaki z krewetką w tempurze oraz hosomaki z łososiem i shiitake. Największą kontrowersją, a raczej ciekawostką dla nas - tradycjonalistów jeśli chodzi o sushi, była właśnie ta kaczka. Słodkie nuty, wszystko ładnie do siebie pasowało, ale... jednak zostajemy przy rybnej tradycji. Sushi z mięsem to nie jest i raczej nigdy nie będzie moja bajka. Warto było jednak spróbować takiego ewenementu. Krewetka w tempurze to już sztosik - jędrna, świeża, a panierka odpowiednio zwarta i przyjemna w odbiorze.
Nasz drugi zestaw - Koku 10 (64PLN, 24 sztuki) zawierał gwiazdę wieczoru. Zdecydowanie najlepszy smak i kompozycja to futomaki z sandaczem w tempurze i awokado. Tak to z sobą grało, że będziemy tęsknić i przy kolejnej okazji zamówimy kilka właśnie tych, konkretnych rolek. Super! Poprawne były uramaki z krewetką i kawiorem, no i hosomaki z tuńczykiem i łososiem.

KOKU Sushi oceniamy jak najbardziej na plus, chociaż z drugiej strony nie będzie to nasz numer jeden w mieście. Poznaliśmy nowe kombinacje i smaki (kaczka) i generalnie to sushi trzyma poziom, warto o nich pamiętać i pewnie kiedyś zachce się zadzwonić tam ponownie.

JEDZENIE: 7/10
WYSTRÓJ: -
OBSŁUGA: 8/10
CENY: 7/10

Ocena ogólna: 7/10





xoxo
Magda

poniedziałek, 19 listopada 2018

Anatomia

ADRES: Dajwór 25, Kraków
KUCHNIA: gruzińska
ZAKRES CEN DAŃ GŁÓWNYCH: 19-24PLN
W INTERNECIE: www | facebook










Pewnego listopadowego popołudnia zupełnie przypadkiem trafiliśmy do Anatomii na Dajworze. Mimo, że bywamy w tej okolicy często (wszak to mekka krakowskich foodies) ten lokal zawsze omijaliśmy. Być może to kwestia niezbyt chwytliwej i dziwnej jak na restaurację gruzińską nazwy. W jeszcze większą konsternację wprawia opis na Facebookowej stronie: 'Anatomia to wyjątkowe, matematyczne miejsce na mapie Krakowa'. Niech mi ktoś wyjaśni o co chodzi z tą matematyką, bo serio nie wiem ;)

W środku też jest nieco dziwno i straszno, chociaż może ktoś znajdzie tam jakiś swój klimat. Jest ciemno. Naturalnego światła prawie wcale, a i to sztuczne słabo daje radę. Dużo suszonych badyli, staromodnych ram i pustych butelek po winie z wetkniętymi w nie świecami. Zauważyliśmy też kilka pajęczyn z wesołymi mieszkańcami. Styl rustykalno-wiktoriańsko-klubowy, bo w pierwszej części są nowoczesne, kolorowe kanapy ze skóry. Wow, w takim miejscu nas jeszcze nie było, ale jak zwykle chętni na nowe doświadczenia nie przejęliśmy się zbytnio nawet tymi horrorystycznymi motywami.

Za to karta jest przejrzysta, ładna i ciekawa. Nie za długa, z samymi gruzińskimi przysmakami i niezłym winem. Khachapuri w kilku wersjach (z serem, mięsem, czerwoną fasolą), ajapsandali (potrawka z bakłażana i innych warzyw, więc jest coś dla wegetarian), ojakhuri (tradycyjna zapiekanka z ziemniaków, mięsa i owoców granatu). Desery są dwa; przewidywalna w takim miejscu baklawa oraz coś dla nas nowego - smażone lody. Jak Gruzja to i dobre wino. Domowego brak, ale ceny całych butelek są bardzo przystępne.

Zaczęło się od phali (11PLN), czyli zimnej przystawki ze szpinaku i orzechów z czosnkiem i owocami granatu. To coś dla miłośników tej łagodniejszej strony gruzińskiej kuchni, bo w daniu nie ma wielu przypraw, a szpinak jak to szpinak - głębią smaku nie powala, dlatego chętnie widziałabym w tym daniu większą ilość orzechów niż zaserwowano. Ale ogólnie jest bardzo dobrze.
Podobnie wypadła moja ulubiona gruzińska zupa kharcho (13PLN) i to już jest opcja dla fanów pikantniejszych doznań smakowych. Sporo szarpanej wołowiny (nie najmiększa na świecie, ale dała się pogryźć), ryż i przede wszystkim słodko-kwaśno-pikantny, bogaty bulion. Tak, to zdecydowanie moje smaki i ten rozgrzewający talerz polewki zasługuje na brawa. Do zupy podano dwa gruzińskie paluchy z ziarnami słonecznika przez co było syto co dodatkowo winduje stosunek ilości do ceny.
Nieźle, chociaż nie tak dobrze jak zupa wypadł tradycyjny gulasz wołowy ostri (25PLN), do którego również podano własnej roboty paluchy chlebowe. Mięsa sporo, ponownie akceptowalnie miękkie, ale sam gulasz bardzo, bardzo słony. Nie jesteśmy wrogami soli w mięsnych daniach, więc smakowało, natomiast drugi raz raczej nie skusilibyśmy się na to konkretne danie.
Na stole musiały też pojawić się khinkali z mięsem (17PLN) - nigdy nie mogę odmówić sobie tej przyjemności w gruzińskiej restauracji. Ktoś tu ma ciężką rękę do słonych przypraw, bo tu też tej soli nie poskąpiono, co akurat wyszło pierożkom na dobre i podkreśliło głębię rosołu i  aromat mięsa mielonego. Sporo kolendry i pieprzu też zrobiło swoje, oczywiście na plus. Samo ciasto cienkie i elastyczne chociaż sądzę, że zabrakło mu jakichś 30 sekund we wrzątku. To nic, khinkali były pyszne i tak jak było w planie sprawiły sporo przyjemności.

Serwis niestety był zły. Dopiero co zaczęliśmy jeść przystawki, a już na stół położono drugie dania. Nikt chyba nie lubi jeść zimnych pierogów, więc trzeba było się bardzo spieszyć, by zdążyć na przynajmniej letnie temperatury potraw. Poza tym, przez sporych rozmiarów zastawę na stole zrobiło się ciasno i niewygodnie. Droga Anatomio, tak się nie robi. Obsługa kelnerska niczym nie wyróżnia się od większości i skupia się na podawaniu i wynoszeniu naczyń bez wchodzenia w interakcję z ludźmi. Po rachunek musieliśmy przespacerować się sami, bo czas oczekiwania na niego po skończonym posiłku niebezpiecznie się wydłużał, a nas gonił czas.

Do Anatomii mam stosunek ambiwalentny. Jedzenie jest powyżej średniej, ale klimat i serwis... cóż, pozostawiają wiele do życzenia. Ale sprawdźcie sami, bo przecież Gruzji na talerzu nigdy nie dość!

JEDZENIE: 8/10
OBSŁUGA: 5/10
WYSTRÓJ: 4/10
CENY: 9/10

Ocena ogólna: 7/10








xoxo
Magda

poniedziałek, 5 listopada 2018

Mała Azja

ADRES: Czarnowiejska 57, Kraków
KUCHNIA: azjatycka, wietnamska
ZAKRES CEN DAŃ GŁÓWNYCH: 15-30PLN
W INTERNECIE: facebook












W ostatni weekend października na Czarnowiejskiej (tam, gdzie kiedyś był znany i lubiany przez nas Parobar) otworzyła się Mała Azja. Musieliśmy zatem pojawić tam czym prędzej, bo jak wiecie w naszym prywatnym rankingu nie ma lepszego jedzenia. Azja rządzi!

Lokal jest maleńki z zaledwie kilkoma stolikami i wąską ladą z hokerami przy jednej ze ścian. To oczywiście minus, bo tak jak się domyślaliśmy chętnych jest więcej niż siedzeń. Ale pakują na wynos, więc jest ok. Nie dysponując akurat wolnym czasem na taką właśnie opcje się zdecydowaliśmy. Pomieszczenie mimo, że skromnych rozmiarów jest jak najbardziej orientalne. Zerknijcie koniecznie na sufit (imponująca kolekcja chińskich lamp z papieru) i pooglądajcie ściany (miszmasz ze zdjęć, wycinków z gazet i obrazków). Jak na niewielki bar na szybką szamę, jest całkiem przyjemnie.

Menu jest bardzo przystępne, każdy wybierze coś dla siebie. I mięsożerni i roślinożerni będą ukontentowani. W miskach zupa z kaczki, zupa rybna (porcje wielkie i pełne dodatków , więc gdyby kogoś podkusiło zamawiać dwudaniowy obiad warto mieć to na uwadze). Na talerzach na przykład wieprzowina po syczuańsku, tonkińska kaczka, boczek karmelizowany z jajkiem lub dorsz po wietnamsku, czyli bogaty przekrój z mocnym kierunkiem na Wietnam właśnie. Makaron i smażony ryż również się znajdą, podobnie jak legendarne, koreańskie kimchi. Napić się można wietnamskiej kawy lub herbaty, a na zimno woda kokosowa i orientalne napoje.

Zupa pho (25PLN) to był główny cel naszej wycieczki na Czarnowiejską. Oj, jaki to jest sztos! Pho już z niejednej miski jedliśmy, ale ta konkretna pozwala na zawsze zapomnieć o próbowanych wcześniej. Esencjonalny, wołowy rosołek (nie za tłusty) podkręcony świeżymi ziołami to wspaniałe lekarstwo na jesienną chandrę. Do tego góra makaronu ryżowego, no i gwiazda talerza - mięso. Wołowina aromatyczna i delikatna zarazem. Idealna. Porcja jest wielka o czym zaświadczy fakt, że na wynos pakują ją we wcale nie małe... wiaderko.
Wieprzowina z trawą cytrynową (25PLN) to taki orientalny standard, ale od innych wyróżniają ją pierwszej świeżości składniki (wreszcie nie bałam się zjeść pieczarek w azjatyckiej knajpie) i przyprawy. To danie to festiwal aromatów oczywiście z trawą cytrynową na pierwszym planie. Mięso wchłania tu całą gamę smaków co sprawia, że nawet tak z pozoru proste danie bardzo cieszy. Do tego dobrej jakości ryż jaśminowy i porządna surówka z kapusty.
Kimchi już dla nas zabrakło, ale zamówiliśmy kiszonki (10PLN). Rzepa, kalarepa, kapusta, rzodkiew i parę innych elementów w ostrej, bardzo kwaśnej zalewie to jest raj dla kubków smakowych. Te kiszonki są obłędne, to jest majstersztyk i mogłabym jeść je na kilogramy.

Po ekipie widać jak na dłoni, że to kochają. Że w gotowanie i karmienie ludzi wkładają całe serducha. I to nawet w niewielkiej knajpce da się zobaczyć, da się poczuć. Idealny przykład dla wszystkich barów szybkiej obsługi w mieście, w których możemy spotkać smutne panie ze wzrokiem wpatrzonym w ścianę. Nie, tu jest energia z rodzaju tych dobrych, która sprawia, że chce się wracać.

No i wreszcie nie będziemy mieć problemu z odpowiedzią na często zadawane przez Was pytanie, który bar orientalny jest najlepszy w królewskim mieście. Mała Azja chociaż mała, ma wielkie smaki. Tak, jest po prostu idealnie.

JEDZENIE: 10/10
OBSŁUGA: 9/10
CENY: 9/10
WYSTRÓJ: 8/10

Ocena ogólna: 9/10






xoxo
Magda

sobota, 27 października 2018

Parampara

ADRES: Starowiślna 36, Kraków
KUCHNIA: indyjska
ZAKRES CEN DAŃ GŁÓWNYCH: 20-37PLN
W INTERNECIE: facebook | www











Parampara to znaczy tradycja i jak twierdzą właściciele ta nazwa nie jest przypadkowa, gdyż obrali sobie za cel połączyć tradycyjną polską gościnność z bogatą, kolorową kuchnią indyjską. Bezsprzecznie kuchnię hinduską kochamy, więc wycieczka do Parampara była obowiązkowym punktem na gastronomicznej mapie miasta.

Wystrój - jak to w indyjskich przybytkach bywa - jest feerią barw i wzorów, niekoniecznie dobieranych według jakichkolwiek norm i schematów. My nie jesteśmy fanami takiego  wnętrzarskiego Bollywood, ale trzeba przyznać, że pasuje on do tego klimatu i jedzenia. Nie można więc narzekać, bo to tworzy swego rodzaju niepowtarzalną w innych miejscach aurę. Siedzieliśmy w fioletowo-błękitnej sali z wymalowanymi na ścianach greckimi kolumnami. Na stole bogate w cekiny obrusiki. A tak na poważnie to urzekła nas zastawa - porcelanowe, minimalistyczne talerze to plus sto punktów do odczuć estetycznych przy jedzeniu.

W menu niby dań jest dużo, ale porównując do innych znanych nam orientalnych miejsc to możemy uznać je za względnie krótkie. To dobrze! Każde danie gotowane jest od podstaw i na składnikach pierwszej świeżości. Zawsze powtarzam, że to się ceni i to jest bardzo ważne w kulturze restauracyjnej. Obowiązkowo w menu znalazły się takie indyjskie klasyki jak pakora, czy samosy, ale są też rzadziej słyszalne nazwy jak aloo tikii chat (kotlety z ziemniaków), czy tawa fishfry (smażony dorsz z ziołami i pieczoną papryką). Jest grill tandoori, długa lista dań wege (na przykład okra z pomidorami i cebulą), wątróbka z ziarnami kozieradki i kolendrą, krewetki w sosie kokosowym. Oj, jest z czego wybierać! Osobno domawiamy pieczywo lub ryż. Na deser zjemy na przykład smażone jabłko z cynamonem lub... słynne na cały Kraków lody ze Starowiślnej.

Jako, że byliśmy większą grupą udało się spróbować aż 4 wspaniałych głównych dań, którymi nasz stół dzielił się wymieniając zachwyty. Tak, było wspaniale! Na taką ucztę właśnie liczyliśmy. Myślę, że w Krakowie nie da się już bardziej zbliżyć do Indii... Ale do rzeczy. 
Kurczak butter masala (26PLN) - bajka. Łagodny sos pomidorowy, ultrakremowy i delikatny, ale w żadnym wypadku nie mdły. Cudna esencja warzyw i rozpływającego się w ustach drobiu w jednym ze sztandarowych indyjskich dań.
Dalej kesari murg (28PLN) - to też kura, braliśmy ją w ciemno, bo wcześniej nie próbowaliśmy tego dania. I to był strzał w dziesiątkę. Znów mega delikatne mięso, lecz to sos wygrał wszystko. Delikatny, jogurtowy z całym bukietem indyjskich przypraw, ale to szafran tu rządzi. A wiadomo, w kuchni orientu z szafranem chyba nic nie może konkurować. Ta miseczka została zjedzona najszybciej i wywołała największy smutek po pokazaniu się dna.
Vindaloo curry (30PLN) znaliśmy już wcześniej i jest to jeden z naszych ulubionych sosów. W Parampara podaje się to danie z długo duszoną, a więc rozpadającą się na języku wieprzowiną. Samo curry jednak jest nieco inne niż to  znane nam z paru miejsc - bardziej skupione na mięsie, z wyraźną nutą cynamonu i wędzonego chilli, za to mniej kremowe, mniej warzywne. Spodziewaliśmy się po tym daniu bardziej zionąć ogniem (w końcu vindaloo to jedno z najostrzejszych curry na świecie). To  nie było jakoś zatrważająco pikantne. Ale wiadomo - co kucharz to inne vindaloo (pewnie zależy to również od regionu kraju). Warto było spróbować tej wersji i chociaż spodziewaliśmy się trochę innej formy, to danie jak najbardziej należy do udanych.
Trzeba było spróbować i baraniny. Laal mass (35PLN) to najpikantniejsze danie ze wszystkich zamówionych (ale też nie zabijające, chociaż opis tego stopnia ostrości w karcie straszy), również mocno skupione na mięsie. Baranina prostym składnikiem nie jest - żeby jej nie zabić i zrobić na miękko to trzeba umieć. Te kąski były idealne, podobnie jak mocny sos z wyraźną kolendrową nutą. Czyli kolejny sztos.
Nasze sosy zagryzaliśmy najlepszym butter naan (8PLN) w mieście. Tak lekkie i delikatne indyjskie pieczywo było do tej pory tylko w naszych marzeniach. Spróbowaliśmy też nieco cięższego chlebka z mąki razowej roti (8PLN). Też niezłe, ale naan wygrywa wszystko.
Żadna indyjska uczta nie może odbyć się bez mango lassi (10PLN). W Parampara ten napój jest bardzo gęsty, bardzo słodki pewnie dzięki przedojrzałemu mango i podaje się go z prażonymi migdałami i miętą. Bajka! 

Poczytaliśmy wcześniej o profilu restauracji, o przywiązaniu do gościnności, więc nastawiliśmy się, że spotkamy tu wspaniałą, ciepłą i profesjonalną obsługę, której tak nam w Krakowie brakuje. No niestety, jednak nie. Technicznie nie było najgorzej, serwis w dobrym czasie i stylu, ale poza tym tak jak prawie wszędzie - z tą gościnnością to tak średnio. Pani kelnerka dość oporna na odwzajemnienie uśmiechu.

Ale kuchnia - tak jak miało być - jest bezkonkurencyjnie wspaniała. Bogata w smak, w niepowtarzalne aromatyczna. Świetnie, że Parampara jest w mieście, bo właśnie stała się naszym indyjskim numerem jeden.

JEDZENIE: 10/10
OBSŁUGA: 6/10
WYSTRÓJ: 6,5/10
CENY: 8/10

Ocena ogólna: 9/10











xoxo
Magda

poniedziałek, 22 października 2018

Parkowa Food & Chill Out

ADRES: Parkowa 12a, Kraków
KUCHNIA: amerykańska, burgery
ZAKRES CEN: 18-25PLN
W INTERNECIE: facebook













Poza ścisłym centrum miejsc z dobrym jedzeniem i dobrym klimatem jest jak na lekarstwo, a szkoda, bo nie zawsze mamy ochotę na głośne tłumy zaglądające do talerza. Zwłaszcza, kiedy mowa o street foodzie. Parkowa wychodzi naprzeciw oczekiwaniom, bo znajduje się w uroczym, zielonym zaciszu. I to kilka kroków od centrum Podgórza.

To taka parkowa budka z jedzeniem, z dużą przestrzenią do wylegiwania się na leżaczkach i chillowania. Dookoła drzewa i cisza. Cudownie! Jeśli pogoda pozwala, można przynieść własny kocyk i urządzić sobie mały piknik, bo trawy jest na tyle. Wymarzony przystanek podczas rodzinnych spacerów, czy wycieczek rowerowych. Dla zmotoryzowanych nieopodal dostępny jest ogromny parking.

W menu kanapki i burgery, czyli taki comfort food idealnie wpasowujący się w okoliczności przyrody. Zjemy na przykład bułkę ziemniaczaną z karkówką w argentyńskim sosie chimichurri, z zestawem świeżych warzyw, serem i majonezem truflowym lub klasycznego burgera. Dla wegetarian przewidziano jedną opcję z grillowaną cukinią i pieczonym selerem. Warto zapytać jaka jest kanapka tygodnia. Można się napić piwa, a od niedawna również wina.

Cheese Burger (20PLN) to bardzo poprawna opcja. Świetna wołowina z mielonego rostbefu - soczysta, przyprawiona i wysmażona medium - wszystko jak należy. Do tego w słodkawej, burgerowej bułce znajdziemy świeżą sałatę, pomidora, ogórka, roszponkę, karmelizowaną cebulę, majonez truflowy i ser cheddar. Czyli klasyka gatunku!
Kanapka z rostbefem w ziemniaczanej bułce (22PLN) to też był niezły wybór. Spory kawałek soczystego mięcha zawsze uszczęśliwia. W tej kanapce (jak w prawie wszystkich zresztą) jest dokładnie ten sam zestaw warzyw, dodatków i sosów. Wszystko smaczne i świeże, ale jednak fajnie by było, gdyby w niektórych kanapkach pojawiły się jakieś inne wariacje składników - zawsze to ciekawiej.
Znów te same składniki zawierała kanapka z krewetkami (24PLN), poza małą różnicą w postaci sosu mango. Lubię surf&turf, więc to jest jak najbardziej moja bajka zwłaszcza, że krewetki były jędrne i fajnej jakości, a do tego w pysznej panierce panko salsarosa. Nieczęsto można spotkać u nas takie opcje w kategorii kanapkowej, więc dobrze, że to jest na Parkowej i z pewnością na tę właśnie kanapkę będę tam wracać.
Do wszystkich trzech spróbowanych kanapek mamy jedno w miarę poważne zastrzeżenie. Bułki były mocno przesiąknięte płynem zwłaszcza od dołu (pewnie to sprawka świeżego pomidora i sosów). Lało się po rękach każdemu, przez co przyjemność z jedzenia poszła kilka punktów w dół. Poza tym nawet najlepszej jakości pieczywo nie smakuje dobrze, kiedy jest mokre. Niestety. 
Zupełnym nieporozumieniem były też frytki (2LN). Miękkie, tłuste, lekko przypalone. Frytek zdecydowanie nie polecamy.

Mimo małych niedociągnięć, jedzenie na Parkowej jest na wysokim poziomie, a jeśli do tego dołożymy jeszcze piękną, spokojną okolice to mamy idealne miejsce na relaks w wolne, słoneczne dni. Bardzo polecamy!

JEDZENIE: 7/10
OBSŁUGA: 7/10
WYSTRÓJ: 9/10
CENY: 8/10

Ocena ogólna: 8/10






xoxo
Magda






niedziela, 14 października 2018

Shrimp House

ADRES: Starowiślna 36, Kraków
KUCHNIA: europejska, azjatycka
ZAKRES CEN: 19-36PLN
W INTERNECIE: www | facebook










Shrimp House kazał krakowianom długo na siebie czekać szumnie zapowiadając odwlekające się otwarcie przez wiele miesięcy. Ale w końcu są! Przyznam, że i my - psychofani tego owocu morza - byliśmy mocno zniecierpliwieni, bo jak wiadomo z dobrymi krewetkami dotychczas w Krakowie było ciężko, a lokal ukierunkowany tylko na nie to jest spełnienie naszego kulinarnego marzenia.

Miejsce urządzono w nowoczesnym stylu. Obowiązuje samoobsługa. Dania zamawia się i odbiera przy barze. Wielka, świecąca kreweta na ścianie, pomarańczowe ściany - nie ma wątpliwości co się tu je. Wystrój trafiony, bo luźny i dostosowany do barowych realiów. Lokal pomieści całkiem sporo krewetkożerców, więc raczej nie trzeba się martwić o wolny stolik.

W menu się dzieje bardzo dobrze. W każdym daniu oczywiście rządzą pomarańczowe skorupiaki w ilości osiem sztuk, ale nie jest to karta 'na jedno kopyto',  właściwie znajdują się tu dania z wielu zakątków świata. Jest kreatywnie, ciekawie, ale i klasycznie, bo zjemy na przykład krewetki na białym winie i maśle z czosnkiem, pietruszką i bagietką. Jest zupa pho, tempura, szaszłyk z krewetek, a nawet włoska pasta. Bardzo podoba nam się tak szerokie podejście do tematu! Z drugiej strony ilość dań nie jest przytłaczająca, wszystkie kompozycje są przemyślane, więc zdecydowanie idzie się tu w jakość.

Na pierwszy ogień poszło buffalo shrimp (30PLN). Czyli krewety w grubym, ciężkim cieście smażone w głębokim tłuszczu. Owszem, nie jest to może najmniej kaloryczna propozycja, ale warto czasem zrobić sobie tą grzeszną przyjemność. Ciasto wspaniałe, chrupiące z zewnątrz świetnie gra z jędrną krewetką w środku. Do tego mnóstwo dodatków, chociaż tutaj mamy małe wątpliwości... Jest sos z sera pleśniowego - bardzo, bardzo intensywny, gruba pajda pieczywa, trochę mdła surówka z czerwonej kapusty i surowy seler z marchewką do schrupania. Wszystko to (a zwłaszcza dip serowy) to dość ciężki kaliber zwłaszcza, że same krewetki w cieście są wystarczająco solidne. Milej widziany byłby tu jakiś lekki sosik i więcej chrupiących warzyw.
Jak mnie czytacie to wiecie jak uwielbiam kuchnię tajską, więc jak widzę w menu tajskie curry (30PLN) i to w dodatku z krewetkami to nie ma szans, by się powstrzymać. To curry chociaż jest obiektywnie smacznym daniem nie do końca skradło moje serce. Zazwyczaj nie narzekam na sól, bo nie jestem jej wrogiem, ale tutaj moje kubki smakowe trochę się zbuntowało. Soli było za dużo i trochę przyćmiła ona smak czerwonej pasty curry i mleka kokosowego. Zbyt konkretnym kontrastem do słonego sosu był słodki, dojrzały ananas i też cukierkowy z natury batat. To mi nie zagrało, chociaż spodobał się anyż, który w curry spotyka się dość rzadko. Do tego dania podawana jest miseczka średniej jakości ryżu.
Spróbowaliśmy jeszcze coś po meksykańsku, czyli shrimp fajitas (30PLN) i to danie spodobało nam się najbardziej szczególnie za sprawą idealnie przyprawionych krewetek w aromatycznym, ale lekkim i przyjemnie pikantnym sosie. Do tego lekka salsa z pomidorów, jasny dip, placuszki fajitas i nachosy. Sztos!
W każdym z próbowanych dań krewetki były świetnej jakości, jędrne, pełne smaku i przygotowane jak należy, technicznie bezbłędnie. Przed wizytą mieliśmy małe obawy, czy ośmioma krewetkami można sobie pojeść, w końcu to jest lekkie mięsko i może nie być wystarczające w kontekście pełnowartościowego obiadu. Góra dodatków w każdym daniu sprawia jednak, że jest wręcz przeciwnie - co mniej pojemne żołądki miały nawet problem z dokończeniem dania, więc i ta kwestia została przemyślana przez twórców.

Obsługa jest typowo barowa, więc nie ma tu za bardzo o czym mówić. Nie czekaliśmy długo na nasze zamówienia mimo prawie pełnej sali.

Wreszcie jest w Krakowie przemyślane miejsce z jakościowymi krewetkami. Chętnie przetestujemy resztę menu i będziemy wpadać regularnie. Mimo, że to sieciówka, ekipa dba o wysoki poziom dań, nie zrobiła się z tego pusta, mdła masówka. Jest super!

JEDZENIE: 8/10
OBSŁUGA: 7/10
WYSTRÓJ: 8/10
CENY: 9/10

Ocena ogólna: 8/10






xoxo
Magda

poniedziałek, 8 października 2018

Makaroniarnia

ADRES: Brodzińskiego 3, Kraków
KUCHNIA: włoska
ZAKRES CEN DAŃ GŁÓWNYCH: 15,50-32PLN
W INTERNECIE: facebook | www




Podgórze ma swój urok - jedyny w swym rodzaju i dlatego właśnie uwielbiamy tam chodzić i tam jeść. Już od ładnych paru lat stałym elementem ulicy Brodzińskiego jest Makaroniarnia zlokalizowana w kamienicy z ciekawą historią. Piękne miejsce z pięknym jedzeniem? Musieliśmy się w końcu przekonać.

Ładny, stylizowany na włoski ogródek z bujną roślinnością to idealne miejsce na romantyczną kolację. Chociaż lato już za nami, można jeszcze skorzystać z uroków polskiej złotej jesieni (Makaroniarnia idzie z duchem pór roku i w tym momencie w ogródku roi się od dyń). Jesteśmy fanami miejsc pełnych zieleni, bluszczu i kwiatów zwłaszcza, gdy do klimatu pasuje menu. Jest pięknie, ale muszę zwrócić uwagę na małe niedociągnięcia techniczne - niebezpiecznie latające stoliki, które stwarzają zagrożenie szczególnie dla wina na nich. Klimat klimatem, ale raz na parę lat warto wymienić zużyte meble.

Karta jest obszerna, ale ufam, że dzięki dużej ilości jedzących i żonglowaniu składnikami pomiędzy potrawami nie trzeba się martwić o jakość. Są śniadania (jajeczne lub tosty), sałatki (caprese, cezar i kilka innych mniej klasycznych), pięć zup i przystawki skupione raczej na chrupkich, włoskich przysmakach. A makaronów - jak można się spodziewać - długa, długa lista. Na miejscu robione są tylko lasagne i cannelloni, reszta makaronów pochodzi od zaufanej, włoskiej firmy.  Konfiguracja składników mocno z różnicowana, podobnie jak rodzaje klusek. Makaroniarnia to nie tylko makarony, bo jest też sporo dań mięsnych i rybnych (dorada z pieca, policzki wołowe, antrykot). Nie zapominajmy o pizzy i risotto... No, ten rozmach jednak trochę przytłacza i dotyczy nawet deserów, chociaż tu znowu ponarzekam na brak inwencji twórczej (przysmak Harry'ego Pottera, czy spaghetti lodowe jakoś do mnie nie trafiają). Wielki, wielki plus za pamięć o czworonogach. Nasi pupile są mile widziani w Makaroniarni i serwuje się dla nich pappardelle bolognese. Wina są proste i w przystępnych cenach. Spróbowaliśmy białego trunku domu (30PLN; 0,5PLN), który zgra się z większością smaków z karty.

Przyszliśmy na makarony, ale stęsknieni za włoskimi klasykami zaczęliśmy od bruschetty (9,50PLN). Dobre, słodkie i soczyste pomidory, ale na tym kończą się komplementy. Włoska bruschetta to swego rodzaju zakalec, mocno chrupiące i twardawe pieczywo. Nasze kromki były konkretnie przemoknięte i były bruschettą tylko z nazwy. A amatorów zmokniętego pieczywa chyba nie znajdzie się za wielu.
Z pastą było już za to wszystko w najlepszym porządku (no, prawie, ale o tym później). Tagliatelle Primavera Summer (25PLN) to fajne, lekkie danie. Jeszcze wspomnienie gorących dni, bo podaje się je na chłodno. Zielone wstążki, mozzarella, orzechy nerkowca, czosnek i pesto - dobrze to zagrało chyba za sprawą słodziutkich nerkowców łagodzących mocny smak sosu. 
Tagliolini Con Cozze (32PLN) z krewetkami, mulami i ośmiorniczkami baby w sosie winno-maślanym z pomidorkami i parmezanem to zdecydowanie moja bajka. Zaryzykuję nawet, że to jeden z lepszych makaronów próbowanych przeze mnie w Krakowie. Pewnie niejeden Włoch obraziłby się za dodanie sera do owoców morza, ale pomińmy to. Wszak do Italii nam trochę daleko - sama pasta była genialna, bo suto zabarwiona sepią co nadało jej przyjemnej, ciężkiej formy i więcej charakterystycznego posmaku niż zazwyczaj ma czarny makaron. Pycha! Ale... mało. W porównaniu do drugiego talerza moje danie miało raczej rozmiar przystawki i ten brak konsekwencji trochę razi. Nie jest miło, kiedy jedna osoba zje do syta, a druga ledwo podrażni kubki smakowe. Ciekawe, czy między innymi daniami również zdarza się taki kontrast, czy może jest to kwestia tego, że mój makaron był czarny. Pewnie jeszcze będzie okazja to sprawdzić, bo makarony dobre, ogródek piękny, więc wracamy na wiosnę!

Byliśmy w Makaroniarni już jakiś czas temu i cóż... nawet nie mogę przypomnieć sobie obsługi, co znaczy, że nie była ani zła, ani dobra. To (chyba niestety) cecha wielu, wielu krakowskich miejsc, nawet tych ładnych i popularnych.

Głosy na mieście o jakości jedzenia w tym miejscu były mocno podzielone (i pewnie nadal są), ale my trafiliśmy dobrze. Być może to kwestia ogromnej karty, że to trochę jak na loterii... Na teraz polecamy. Przyjemnie się tam siedzi, a czegóż nam więcej do szczęścia potrzeba... tylko pasta i wino.

JEDZENIE: 7/10
WYSTRÓJ: 9/10
OBSŁUGA: 6/10
CENY: 8/10

Ocena ogólna: 7,5/10





xoxo
Magda